Hej kochane!

Dziś mam dla Was recenzję pomadki ochronnej do ust. Nie jest to jednak taka zwykła pomadka. Wystarczy spojrzeć na jej opakowanie. Według mnie jest jedyna w swoim rodzaju i nie dość, że pielęgnuje to dodatkowo cieszy oko swoim eleganckim wyglądem. Czytajcie i oglądajcie dalej a dowiecie się o niej więcej.





Zawiera wysokiej jakości naturalne składniki, w tym olej z nasion wiesiołka, zalecany przy pielęgnacji skóry suchej, wrażliwej i alergicznej. Olej wiesiołkowy jest bogatym źródłem naturalnych substancji budulcowych skóry, a metoda tłoczenia na zimno umożliwia zachowanie w produkcie jego cennych, prozdrowotnych właściwości.
Pomadka skutecznie pielęgnuje i chroni usta, dzięki zawartości kompleksu OleaSheaButter, unikalnemu połączeniu masła Shea i oleju z nasion wiesiołka:

• Nawilża oraz optymalnie natłuszcza usta, zapobiegając ich przesuszaniu i pierzchnięciu;
• Odżywia usta, przeciwdziała podrażnieniom i przyspiesza regenerację popękanego naskórka;
• Chroni przed działaniem czynników zewnętrznych (niekorzystne warunki pogodowe, zanieczyszczenie, klimatyzacja).

Pomadkę ochronną do ust Everyday Oeparol można kupić z dużym powodzeniem w sklepach oraz aptekach internetowych. Stacjonarnie można jej szukać w aptekach. Cena tej szmineczki to około 4zł / 5g.




Opisywana przeze mnie szminka ochronna do ust zapakowana jest tradycyjnie czyli w sztyft, który wykręcamy. Zamykany jest on wieczkiem, jak to w zwyczajnej pomadce. Grafika opakowania tej szminki mnie zaskoczyła i urzekła. Po rozpakowaniu pomadki z kartonika, w którym jest umieszczona okazało się, że opakowanie jest przyozdobione prześlicznymi, złotymi wzorami! Cudowne i eleganckie zdobienie tego sztyftu ochronnego sprawia, że nie musimy się wstydzić wyciągając go z torebki aby tylko nawilżyć swoje wargi. Według mnie pomysł jest genialny! Po raz pierwszy spotykam się z tak fajnie wyglądającym opakowaniem szminki ochronnej.


Szminka ma kolor kremowy. Posiada ładny, delikatny zapach.

  
Działanie pomadki oceniam na bardzo dobre. Stosowałam ją wielokrotnie w ciągu dnia przez miesiąc czasu. Szminka jest wydajna, doskonale chroni usta przed niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi, koi podrażnioną skórę, w 2-3 dni doprowadza spękane wargi do idealnego stanu.
Ja jestem z tej pomadki naprawdę zadowolona. Z chęcią do niej powrócę jak już mi się skończy. Mogę Wam ją polecić w 100%!

Pozdrawiam serdecznie :)

Hej :)

Dzisiaj mam dla Was post zapachowy. Tym razem będzie on dotyczył wosku Yankee Candle o tajemniczej nazwie Frankincense. Co o nim sądzę? Czy mi się spodobał? A może nie za bardzo przypadł mi do gustu? Czytajcie dalej tego posta a wszystkiego się dowiecie. Zapraszam do lektury! :)

Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: słodka żywica przełamana pikantnością pieprzu wraz z balsamiczną nutą drewna.

Wosk Frankincense najłatwiej zdobędziemy kupując go drogą internetową. Ja najczęściej kupuję moje zapachy w sklepie Goodies.pl. Są one tam dostępne za cenę 8zł / szt.

Etykietka wosku Frankincense jest tak samo tajemnicza jak jego nazwa. Właściwie to nie miałam pojęcia co ona przedstawia dopóki nie poszperałam trochę w Internecie. Z niczym mi się bowiem ten obrazek nie kojarzył. Okazało się, że jest to żywica olibanowa, która wypływając z drzew kadzidla zestala się w takie właśnie ziarenkowate kawałki. Ciekawe :) Etykieta jest utrzymana w kolorze pomarańczu, tak samo jak i tarta. Jest to taki ciemny, brudny pomarańczowy kolorek. Całkiem ładny.


Aromat wosku już przed odpaleniem jest bardzo, bardzo mocny. Na początku mi się podobał, teraz mam już o nim nieco inne zdanie, ale o tym później. Podczas palenia tarta uwalnia głębię swojego zapachu dość szybko. Woń jest intensywna, powiedziałabym nawet, że dusząca, zawiera w sobie nieco ciepłych nut, ale zarazem przebija z niej jakaś kwaskowatość. Połączenie tych zapachów, dla mnie bardzo dziwnych i nieodgadnionych, sprawiło, że niestety ten aromat nie spodobał mi się. Pieprzu w nim nie czuję, nut drewna niestety też jakoś się nie doszukałam, a ta kwaskowatość to właśnie, wspomniana przeze mnie wcześniej, żywica olibanowa, która ma ponoć taki odświeżający, cytrusowy aromat. Podsumowując, ten zapach nie stał się moim ulubionym. Ciekawe czy Wam przypadł on do gustu. Czekam na Wasze opinie na jego temat.

Cześć kochane :)

Dziś chciałabym wreszcie przedstawić Wam mój plan pielęgnacji włosów. Ale ponieważ mierzenie długości oraz podsumowanie zeszłej pielęgnacji nieco się opóźniły będzie to plan obejmujący część lutego oraz część marca. Nie miejcie mi tego za złe, ale po prostu brakuje mi czasu. Rekompensatą może być to, że pokażę Wam całkowite nowości, których jeszcze nie miałam nigdy wcześniej okazji używać :)


1. Szampon do włosów Saryna Key z masłem shea
2. Szampon przeciw wypadaniu włosów Seta Oil
3. Odżywka do włosów Saryna Key z masłem shea
4. Maska regenerująca włosy suche Semi di Lino
5. Kuracja do włosów Joanna Rzepa

Powiem Wam, że jestem strasznie ciekawa tych nowych kosmetyków, których będę używała na przełomie lutego oraz marca. Szampon oraz odżywka Saryna Key pozytywnie zaskoczyły mnie swoim składem. Nie są to niestety najtańsze kosmetyki, ale już po składnikach widzę, że są warte swojej ceny. Również szampon Seta Oil od Alan Jey jest warty uwagi. Jego skład jest także bardzo fajny i łagodny dla naszych włosów. Maska regenerująca Semi di Lino ma ciekawy, dość specyficzny zapach. Zobaczymy co takiego zdziała na moich włoskach przez miesiąc używania. Kuracji Joanna Rzepa nie mogłam nigdzie dostać, aż w końcu znalazłam! Czy było warto aż tak na nią polować? Tego przekonamy się przy podsumowaniu mojej pielęgnacji włosów.

Ja jestem strasznie ciekawa działania tych wszystkich produktów. Czy Wy także? Mam nadzieję, że tak! Jeśli miałyście któryś z nich to napiszcie mi o tym w komentarzu pod tym postem. Z chęcią przeczytam jak się u Was sprawdzał. I życzcie mi powodzenia w mojej pielęgnacji :)

Buziaki! Pa! :)

Witam Was serdecznie :)

W dzisiejszym poście opowiem Wam o kremie nawilżającym z kwasem hialuronowym. Kremie do twarzy firmy Gly Skin Care. Czy rzeczywiście zadbał o to żeby moja buzia była dobrze nawilżona oraz wypielęgnowana? Czytajcie dalej a poznacie odpowiedź na to pytanie :)





Lekki krem nawilżający z kwasem hialuronowym do twarzy i szyi na dzień i na noc. Dzięki zawartości kwasu hialuronowego, krem doskonale łagodzi uczucie przesuszenia skóry. Doskonale się wchłania, nie pozostawiając tłustej warstwy na powierzchni twarzy.

Korzyści:
- długotrwałe nawilżenie
- skóra miękka i wygładzona.




Krem nawilżający Hydrotone Lite Gly Skin Care otrzymamy w sklepach internetowych. Więcej na jego temat znajdziecie na stronie Diagnosis. Cena tego kosmetyku to około 32zł / 50ml.




Krem znajduje się w opakowaniu, które ma postać małej, zgrabnej i poręcznej tubki. Jest ona wykonana z nieprzezroczystego, miękkiego plastiku. Tubka zamykana jest srebrną nakrętką. Grafika na opakowaniu kremu jest prosta, estetyczna i przejrzysta. Generalnie kosmetyk przyciąga uwagę. Otwór, przez który wydobywamy kosmetyk jest zabezpieczony folią ochronną co, według mnie, jest dużym plusem.


Konsystencja kremu jest dość specyficzna. Z opakowania wychodzi nam jakby lekko grudkowaty glutek. Podczas rozsmarowywania grudeczki zupełnie znikają, krem staje się całkowicie jednolity, jest jednak dość gęsty i konsystencjonalny. Na początku może wydać się ciężki, ale taki nie jest. Błyskawicznie wchłania się w skórę nie pozostawiając na niej żadnej warstwy. Zero tłuszczu, zero lepkości, po prostu ideał! Kosmetyk wypity przez naskórek w 100%. Super komponuje się z późniejszym zastosowaniem fluidu, który trzyma się buźki i pięknie rozprowadza po naskórku.


Krem jest w kolorze białym. Kosmetyk zupełnie nie posiada zapachu, nie zawiera bowiem w swoim składzie żadnych aromatów.

Jeżeli chodzi o działanie kremu, to muszę stwierdzić, że było ono całkiem przyzwoite. Produkt stosowałam rano oraz wieczorem przez okres ponad miesiąca. Skóra była miękka, nawilżona oraz jakby bardziej wygładzona. Krem nie powodował u mnie żadnych podrażnień oraz wysypu przykrych niespodzianek. Nie zatykał porów, był naprawdę lekki i nieobciążający skóry. Myślę, że jest on wart wypróbowania.

Miałyście już ten krem nawilżający? Jak się u Was sprawdzał? A może nie słyszałyście o nim wcześniej i jesteście nim zainteresowane? Zostawiajcie swoje komentarze pod tym postem.

Buziaki :*

Cześć :)

Dzisiaj kolejny aromatyczny post dotyczący zapachów Yankee Candle. Ciągle próbuję i szukam swoich aromatów wśród bogatego asortymentu tej firmy. Tym razem przyszła kolej na wosk owocowy - Pineapple Cilantro. Co się okazało po jego odpaleniu?

Wosk z owocowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: ananas, kolendra.

Wosk Pineapple Cilantro kupimy z powodzeniem w sklepach internetowych ze świeczkami oraz woskami zapachowymi. Ja bardzo często robię tego typu zakupy w sklepie Goodies.pl gdzie woski są po 8zł / szt.

Kolor wosku jest prześliczny, jasnozielony, po prostu urzekający. Etykietka przedstawia świeżego ananasa przekrojonego na pół otoczonego kwiatami storczyka. Czemu kwiatami storczyka akurat? Domyślam się, że chodziło tu o tropikalne klimaty, skąd te dwie rośliny pochodzą. W sumie ładnie się razem prezentują, więc tej etykietce nie mam nic do zarzucenia.


Zapach wosku "na sucho" jest prześliczny. Przede wszystkim czuję w nim woń świeżego, dojrzałego już, bardzo słodkiego ananasa. To jest dokładnie taki zapach kiedy wbijamy nóż w żółtego ananasa i rozcinamy go. Cudo! Uwielbiam świeże ananasy, dlatego ten aromat nie mógł nie przypaść mi do gustu :) Co czujemy gdy odpalimy wosk w kominku? Uradowałam się strasznie, że ten zapach "na ciepło" nie różni się prawie wcale od tego wąchanego w nieodpalonym wosku. Jest oczywiście intensywniejszy, ale po rozgrzaniu nie staje się duszący czy przeszkadzający. Jest bardzo piękny, czuć w nim tego świeżutkiego, słodkiego, dojrzałego ananasa, ale ta słodycz jest chyba podbita odrobiną wanilii. Tak czuje ten aromat mój nos. Nie wyczuwam w tym wosku za to zapachu kolendry. Mogłabym palić ten wosk przez cały dzień i nie przeszkadzałby mi w ogóle. Wręcz umilałby mi mój dzień swoją rześkością i słodyczą, którą uwielbiam! Z wielką chęcią kupię dużą świecę o tym aromacie. Dodaję ją już do mojej chciejlisty świeczkowej :)

Pozdrawiam Was ciepło :)

Cześć moje drogie :)

W końcu się zebrałam i przygotowałam dla Was moją włosową aktualizację ze zdjęciem. W zeszłym miesiącu zdjęcia nie było, za co przepraszam, ale nie było też na to za bardzo czasu. W tym miesiącu się udało! Zobaczcie same jak moje kłaczki prezentują się po styczniowej pielęgnacji :)


Wszystkie kosmetyki ze styczniowego planu fajnie się sprawdziły. Olejowanie jak zwykle poszło w odstawkę, czego szczerze żałuję. Obiecywałam poprawę w tym temacie, ale niestety się nie udało. Generalnie moje włoski są w dobrej kondycji. Ale niestety ciągle nie chcą się kręcić, są bezlitośnie proste jak druty. Końce jakoś się zawijają, ale skrętem tego za żadne skarby świata nazwać nie można. Zobaczcie z resztą same.


Przyrost jaki osiągnęłam przez okres miesiąca to tylko 0,7mm. Nie stosowałam żadnych przyspieszaczy porostu, więc to u mnie normalne. W tej chwili długość włosów to 48,2cm.

Przyznam szczerze, że ciągle nie rozumiem fenomenu wyprostowania się moich włosów. Przed ostrym cięciem (odpadły wszystkie zniszczone i farbowane włosy), kręciły się i to dość mocno. Teraz nawet przy wilgotnej czy wręcz deszczowej pogodzie nie wykazują zbytniej chęci nawet do falowania. Dziwna sprawa, nie sądzicie? Może macie jakieś koncepcje na ten temat?

Pozdrawiam Was serdecznie :)

Cześć kobietki! :)

Dziś na moim blogu recenzja płynu do mycia twarzy. Płynu delikatnego, nawilżającego, nadającego się do mycia nawet wrażliwej skóry. Nie posiada w swoim składzie mydła oraz alkaliów. Jeżeli jesteście ciekawe czy sprawdził się u mnie dobrze to serdecznie zapraszam do lektury poniższego posta :)





Skoncentrowany płyn do mycia twarzy, bez dodatku mydła i alkaliów. Skutecznie usuwa makijaż pozostawiając uczucie komfortu nawilżonej skóry. Zawarty w preparacie kwas glikolowy pomaga przywrócić jej naturalny odczyn pH. Preparat może być stosowany przez osoby mające cerę skłonną do podrażnień.

Korzyści:
- nie zawiera mydła i alkaliów
- naturalne pH
- delikatny dla skóry
- skutecznie usuwa makijaż




Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Glyceryl Stearate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Cocoglyceryl Ether Sulfonate, Sodium Chloride, Cocamide DEA, Phenoxyethanol, Magnesium Aluminum Silicate, Caprylyl Glycol, Imidazolidinyl Urea, Glycolic Acid, Ethylhexylglycerin, Hexylene Glycol, Alcohol, Sodium Hydroxide, Citrus Medica Limonum (Lemon) Fruit Extract.




Płyn do mycia twarzy Gentle Cleanser znajdziecie na stronie internetowej Diagnosis.pl oraz w aptekach i sklepach internetowych. Stacjonarnie nie spotkałam się z tym produktem. Cena tego kosmetyku to około 50zł / 200ml.




Płyn umieszczony jest w opakowaniu w formie wąskiej i dość wysokiej buteleczki, która zakończona jest nakrętką w formie dozownika z pompką. Jest to bardzo czysta i bardzo wygodna forma aplikacji kosmetyku, więc za to duży plus ode mnie. Butelka jest plastikowa, w kolorze ciemnego fioletu, jednak patrząc pod światło widzimy zużycie naszego kosmetyku. Grafika na opakowaniu jest prosta, generalnie składa się ona z samego tekstu, ale jest ładna i przejrzysta.

  
Konsystencja produktu jest dość gęsta (mleczko) i przez to wydajna. Ja stosuję już ten kosmetyk od ponad miesiąca a w butelce mam jeszcze 1/3 produktu. Kolor kosmetyku jest zupełnie biały. Mleczko to nie posiada zapachu, nie ma w nim dodatku perfum - za to znów duży plus ode mnie.


Działanie płynu spełniła całkowicie moje oczekiwania. Stosowałam ten produkt rano i wieczorem do mycia mojej buzi (również do zmywania z niej makijażu). Płyn idealnie usuwał wszelkie zanieczyszczenia, fluidy itp. Pozostawiał skórę niepodrażnioną, ukojoną, miękką w dotyku. Nie powodował żadnych reakcji alergicznych. Muszę przyznać, że ten kosmetyk sprawdził się u mnie świetnie i z chęcią powrócę do niego jak tylko mi się skończy. Polecam Wam wypróbowanie tego płynu do mycia twarzy.

Buziaczki :*

Witam :)

Przygotowałam dla Was kolejny zapachowy post. Tym razem opowiem Wam o aromacie wosku Yankee Candle, który posiada tajemniczą nazwę Oud Oasis. Czy zapowiadany odprężający zapach kadzidła pozwolił mi się naprawdę zrelaksować? O tym w dalszej części posta :)

Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: egzotyczne kadziło, uwodzące swą bogatą i głęboką nutą zapachową, pozwalające wprawić się w relaksacyjny nastrój.

Wosk Oud Oasis możecie kupić m.in. w sklepie internetowym Goodies.pl za cenę 8zł / szt.


Po kolejnym zapachu, który podobał mi się niezmiernie kiedy wąchałam dużą świecę, a nie przypada mi on do gustu podczas palenia wosku muszę przyznać, że chyba jednak woski są tak intensywne, że przekłamują to co dostaniemy paląc świeczki, które nie zawierają aż takiej dużej kumulacji olejków. W przypadku Oud Oasis znów tak właśnie mi się zdarzyło. Duża świeca wąchana przeze mnie w sklepie - coś cudownego, muszę ją mieć! Podczas palenia wosku aromat rzeczywiście kadzidlany, ale bardzo, bardzo mocny, nie do wytrzymania na dłużej. Intrygujący, ciekawy i gdyby był o połowę mniej intensywny to świeca wylądowałaby u mnie na półce. Nie wiem, może i by wylądowała gdybym próbowała samplera tego, czy innych zapachów, którymi woski mnie do siebie zraziły. Co o myślicie o mojej teorii? Czy woski są mocniejsze od dużych świec podczas palenia? Chciałabym poznać Waszą opinię na ten temat.

Buziaki :*

Cześć kochane! :)

Mam dziś dla Was świetną wiadomość! Otóż ruszam na blogu z nowym rozdaniem, które mam przyjemność organizować wspólnie ze sklepem iCandle.pl. Jeżeli jeszcze nie miałyście okazji poznać tego sklepu to w dalszej części posta go Wam pokrótce przedstawię. Jesteście ciekawe co takiego można zdobyć zgłaszając się do zabawy? Czytajcie dalej a się tego dowiecie! :)

Sklep iCandle.pl jest miejscem, w którym znajdziecie bardzo bogaty asortyment świec zapachowych w szkle w różnych rozmiarach, samplerów, daylightów czy wosków do rozpuszczania w kominkach. Na stronie znajdziecie wiele marek, m.in. Yankee Candle, Kringle Candle, Bridgewater Candle, Woodwick. Na stronie znajdziecie także wiele porad dotyczących na przykład prawidłowego palenia świec oraz inspiracji związanych z aranżacją wnętrz. Polecam również polubienie Facebooka iCandle, dzięki czemu będziecie na bieżąco z aktualnymi promocjami oraz ofertą firmy.

A teraz przejdźmy już do sedna, czyli do rozdania, w którym możecie zdobyć dużą, unikatową świecę firmy Kringle Candle o zapachu Sugar Plum.


Jest to zapach dorodnej, słodkiej, w pełni dojrzalej śliwki. Aromat pochodzi z kategorii owocowej i z pewnością zadowoli każdego miłośnika takich woni. Świeczka pali się aż 100 godzin.

Aby mieć możliwość zawalczenia o taką dużą świecę w szklanym słoju zgłaszajcie się do rozdania. Poniżej przedstawiam Wam szczegółowy regulamin.

Warunki uczestnictwa:

1. Publiczne obserwowanie bloga Włosowe Inspiracje
2. Polubienie Facebooka iCandle.pl
3. Dodanie na swoim blogu bannera z linkiem przekierowującym na stronę z rozdaniem
4. Podanie swojego adresu e-mail
5. Odpowiedź na pytanie: dlaczego to właśnie Ty miałabyś / miałbyś otrzymać świecę?

Mile widziane będzie również:

- dodanie Włosowych Inspiracji do swoich kręgów
- polubienie Włosowych Inspiracji na Facebooku
- udostępnienie linku do rozdania na swoim Facebooku.


ZASADY ROZDANIA
- Rozdanie sponsorowane jest przez firmę iCandle.pl
- Rozdanie trwa od dnia 11.02.2016r. do 29.02.2016r. do godziny 23:59.
- Spośród wszystkich uczestników biorących udział w rozdaniu zostanie wybrana 1 osoba, która w najciekawszy sposób odpowie na pytanie.
- Wyniki rozdania ogłoszę w ciągu 7 dni od daty jego zakończenia.
- Do osoby, która została wytypowana do otrzymania opisywanego wyżej przedmiotu zostanie wysłany mail z taką informacją.
- Koszt wysyłki pokrywa sponsor rozdania (wysyłka możliwa tylko na terenie Polski).

SZABLON ZGŁOSZENIA

Obserwuję Włosowe Inspiracje jako:
Lubię Facebook iCandle jako:
Banner na blogu: (link)
Adres e-mail:
Odpowiedź na pytanie:
Mam Włosowe Inspiracje w kręgach jako:
Lubię Włosowe Inspiracje na FB jako:
Link do rozdania na FB:

Zachęcam Was do brania udziału w zabawie. Zapewniam, że warto! Jeśli ktoś jeszcze nie miał do czynienia z tego typu zapachowymi świecami ma okazję przekonać się, że są warte swojej ceny. A tych, którzy już znają te produkty nie muszę namawiać do zgłaszania się do udziału w rozdaniu :)

Pozdrawiam Was cieplutko :)

Witam Was serdecznie :)

Wiele z nas boryka się z problemem suchych bądź zniszczonych włosów. Najczęstsze przyczyny takiego stanu to np. farbowanie czy też modelowanie włosów "na gorąco". Czy istnieje sposób aby poradzić sobie z tym niechcianym zjawiskiem? Otóż firma Il Salone Milano znalazła rozwiązanie. Tak przynajmniej zapewnia na opakowaniu maski do włosów Supreme Mask. Miałam okazję sprawdzić na sobie czy to prawda. Zapraszam do lektury poniższego posta! :)





Profesjonalna maska do włosów suchych i zniszczonych. Formuła zawiera proteiny mleka, proteiny zboża oraz ceramidy, które w widoczny sposób poprawiają stan włosów. Włosy są zregenerowane, miękkie i aksamitne. Dla włosów, które potrzebują cudu..., jest rozwiązanie prosto z salonu fryzjerskiego! Profesjonalny rezultat do osiągnięcia w domu.




Aqua, Myristyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Hydrolyzed Wheat Protein, Parfum, Citric Acid, Imidazolidinyl Urea, Phenoxyethanol, Propylene Glycol, Ethylparaben, Methylparaben, Glycerin, Propylparaben, Polyquaternium-7, Sodium Benzoate, Lactose, PEG-8, Lactis Proteinum, PEG-8/SMDI Copolymer, Palmitoyl Myristyl Serinate, Sodium Polyacrylate.




Maskę Supreme Mask znajdziemy na stronie internetowej jej producenta. Od niedawna produkty Il Salone Milano możemy znaleźć również stacjonarnie na półkach wybranych drogerii Rossmann. Niestety ja u siebie jeszcze ich nie widziałam, nie jest mi więc znana cena opisywanej przeze mnie maski.




Maska zamknięta jest w dużym, plastikowym, nieprzezroczystym słoju. Słój zakręcany jest masywnym wieczkiem. Opakowanie jest eleganckie, piękne pod względem graficznym, przywodzące na myśl to, że mamy do czynienia z ekskluzywnym oraz profesjonalnym preparatem.

Po odkręceniu wieczka naszym oczom ukazuje się zabezpieczenie kosmetyku, które ma formę grubszej folii mocno doklejonej do brzegów opakowania. Myślę, że to świetny pomysł, ponieważ mamy pewność, że kosmetyk, który kupujemy jest nowy, świeży i że nikt nie gmerał w nim paluchami.

Kiedy już przebijemy się przez folię ochronną w nasze nozdrza uderza piękny aromat maski. Jest to zapach bardzo przyjemny, może lekko drogeryjny, ale na pewno nie jakiś chemiczny czy drażniący. Mi bardzo przypadł do gustu. Po zastosowaniu przez jakiś czas utrzymuje się on na naszych włosach.

Maska ma zupełnie biały kolor. Jej konsystencja jest średnio gęsta, ale nie spływa z włosów po nałożeniu.


A teraz najważniejsze czyli działanie kosmetyku. Ja stosowałam ten produkt przez miesiąc czasu, nakładałam go raz, czasami dwa razy w tygodniu na całą długość włosów oraz skalp. Trzymałam maskę na włosach za każdym razem przez około 10 minut. Jakie są moje obserwacje oraz jakie osiągnęłam rezultaty? Otóż włosy po zastosowaniu maski były naprawdę miękkie, ładniej się układały, były lśniące, mniej się puszyły, nie były jednak oklapnięte (a nakładałam kosmetyk również za każdym razem na skalp!). To takie moje pierwsze wrażenia. Po dłuższym aplikowaniu maski zauważyłam, że moje włosy nabrały więcej życia i lepszego blasku. Zniszczone nie były, ale na pewno lekko przesuszone przez ciepłe powietrze z kaloryferów. Wysuszenie zniknęło jednak na dobre, musiała sprawić to ta właśnie maska. Jestem naprawdę zadowolona z efektów tego produktu. Mogę go Wam w 100% polecić. Warto po niego sięgnąć.

Miałyście już tą regenerującą maskę od Il Salone Milano? A może jeszcze o niej nie słyszałyście? Jestem ciekawa Waszych opinii. Zostawiajcie je w komentarzach pod tym postem.

A tymczasem żegnam się z Wami. Do następnego! :)